„W rodzicielstwie najtrudniejsze jest pierwsze 40 lat.”
Autor nieznany
Czułam, że sobie radzę. Chyba naprawdę dobrze przygotowałam się na opuszczenie domu przez mojego dorosłego od paru tygodni syna – pomyślałam. Świadoma nieuchronnego kryzysu emocjonalnego związanego z syndromem pustego gniazda czytałam na ten temat, wzmacniałam się praktykami medytacyjnymi, w wyobraźni ćwiczyłam się w byciu bez niego, tego, który od 18 lat był sensem, celem, organiczną, zwierzęcą miłością.
Dzień wyprowadzki syna był poruszający. Kiedy zostałam już w domu sama bardzo chciałam przeżyć uważnie to, co czuje. Zatrzymałam się, badałam, zamiast wpaść w rutynę dnia. Czego właściwie doświadczam w tej chwili? To był cały wachlarz odczuć. Duma, ekscytacja, smutek zatykający oddech, jakiś rodzaj straty, płacz ale też … nowy początek.
W tym czasie zaczęłam swoją codzienną praktykę medytacyjną kończyć Praktyką Miłującej Dobroci do niego. Jego obraz w umyśle i kierowane do niego słowa Metty dawały mi wtedy poczucie połączenia i więzi. Miłość.
Tęskniłam, a tęsknota stawała się tym większa, im bardziej nowa rzeczywistość zaczynała różnić się od moich wyobrażeń. Założyłam, że codziennie, razem będziemy przeżywać kolejne dni rozłąki. Że syn będzie dzwonił z pytaniami, refleksjami, tęsknotami.
Ale on był już osobny.
A ja jeszcze nie.
To nic – pomyślałam. Nie będę TAKĄ mamą, którą ciągle wydzwania i nie daje spokoju dziecku. Myślę, że właśnie wtedy, nieświadomie zaczęłam się oszukiwać. Tak przywiązałam się do wyobrażenia swojego sukcesu z jakim przeszłam przez proces opuszczania gniazda przez moje dziecię, że straciłam kontakt z tym, co naprawdę się we mnie dzieje.
Nie dzwoni? Nie wpada w odwiedziny? Nie odbiera moich telefonów wysyłając mi tylko zdawkowe: jestem w bibliotece. To nic, studiuje, uczy się. Nie będę przecież TAKĄ mamą, która stwarza problemy. Nie będę mu wyrzucała, że się mną nie interesuje. Nie będę dzwoniła z pretensjami.
Parę miesięcy później, jadąc samochodem zadzwoniłam do niego. Kiedy jak zwykle nie odebrał, tylko wysłał mi standardowego sms o tym, że siedzi w bibliotece coś we mnie pękło. Coś się otworzyło. Zalał mnie wodospad gwałtownych, niechcianych myśli i emocji, które lukrowałam wizerunkiem „fajnej mamy”. Tej, która świetnie sobie radzi z rozstaniem, dojrzałej, zrównoważonej. Nagle cała ta zbroja przestała wystarczać.
Włączyłam Beethovena, żeby sztorm we mnie był jeszcze większy. Na falach złości, rozpaczy, lęku, płaczu płynęły słowa o tym, że powinien się mną interesować, że jest nieczuły, że powinien dzwonić i tęsknić. Słowa o tym, że całe życie był dla mnie najważniejszy, że dla niego to wszystko. Ale też złości na siebie, że to ja źle go wychowałam.
Czułam, że bardzo cierpię.
Nagle z zakamarków umysły przyszła refleksja. Uważność. Co mogę zrobić aby zmniejszyć swoje cierpienie? Robiąc wydech objęłam uwagą ciało. Moje serce biło szybko ściśnięte w zapadniętej klatce piersiowej, mięśnie były napięte, czoło zmarszczone, ręce zaciśnięte na kierownicy.
Ze świadomością tych trudnych doznań w ciele przyszło współczucie dla mojego ciała, które tak dużo musi znosić.
Kiedy współczucie przyniosło rozluźnienie i uznanie pojawiły się inne myśli. O tym, że oboje robimy co możemy, żeby odnaleźć się w tej nowej sytuacji. O tym, że to wcale nie jest proste ani dla niego ani dla mnie. Współczucie dla siebie w tym zaprzeczeniu, które było rozpaczliwym sposobem na poradzenie sobie z tym, że nie jestem już niezbędna w życiu syna. Uznanie tego w tamtej chwili dało mi czułość do siebie i do mojego dzielonego, dorosłego dziecka.
Niezwykłe jest to, jak ból i tęsknota związana z opuszczeniem domu przez dziecko może objawić się złudnym poczuciem spokoju i akceptacji. I jak uważność potrafi tę maskę rozbroić i pozwolić rozkwitnąć szczeremu współczuciu i trosce wobec cierpienia.
To była jedna z wielu lekcji rodzicielstwa i pokory.
Tylu lekcji doświadczyłam i doświadczam w byciu mamą. Czasem czuję, że do niektórych z nich byłam wzorowo przygotowana, czasem, że musiałam być na wagarach, kiedy rozdawali mądrość matczyną, a czasem szukam rozwiązania i jestem wystarczająca. Być może, gdybym miała okazję uczestniczyć w kursie Uważnego rodzicielstwa wiele lat temu wiele lekcji odrobiłabym wcześniej i być może mogłabym być lepiej przygotowana na wyzwania dnia codziennego z dziećmi, ale też na te graniczne, milowe kroki w naszej relacji.
W zrozumieniu, cieple i współczuciu. W mądrości i miłości.
Zapraszam na kurs Uważnego rodzicielstwa, który prowadzę, dzięki któremu doświadczanie wyzwań dnia codziennego z dziećmi zyskuje inna jakość.
0 komentarzy